Wiecie co?
Tak naprawdę całe życie chodzę w strachu. Ciągle się boję.
Boję się, że ktoś za szybko odejdzie. Że nagle zniknie z mojego świata i nie będę miała możliwości przywrócenia tej osoby. Ten strach w pewnych momentach staje się tak paraliżujący, że nie wiem, jak go powstrzymać. Ogarnia wszystkie moje myśli. Sprawia, że podejmuję pochopne decyzje. Jak ta, żeby pójść na studia bliżej rodziny, mimo że chciałam wybyć w świat. Chciałam studiować czterysta kilometrów od domu, bo tam chciałam założyć swój nowy dom. Tam się osiedlić i tam wieść spokojne życie. Jednak pomyślałam, że jak wyjadę, to już nie będę się z nimi wszystkimi spotykać. Że nie dowiem się o jakiejś chorobie na czas i nie zdążę się już z nimi spotkać. To takie głupie. To tylko 400 km. Są samochody, samoloty. To nie koniec świata, a jednak zdecydowałam się zostać bliżej.
Niby głupie, ale moje lęki są uzasadnione.
W dzieciństwie moją rodzinę spotykało dużo nieszczęść. Dużo smutków. Dużo śmierci. Prawdę mówiąc, z moich wcześniejszych lat pamiętam tylko pogrzeby, cmentarze i czarny kolor. Najpierw, gdy miałam sześć lat, na zawał zmarł mój dziadek - tata mamy. Pamiętam, że jeździłam z nim na rowerach, chodziłam na plac zabaw, prowadziłam krowy i kozy na pastwisko w dzień i przyprowadzałam wieczorami, skakałam mu po brzuchu, gdy spał. A potem wszystko nagle się skończyło. Jeden dzień. Jeden skurcz serca za mało.
Potem, dwa lata później, z powodu nowotworu odeszła moja babcia - mama taty. Bardzo się męczyła. Mimo że byłam mała wiedziałam, że było jej bardzo ciężko. Jej własna córka nie chciała jej odwiedzić, bo "och, jak jej się słabo robi, jak na nią patrzy, tak jest jej szkoda". Teraz mam ochotę krzyczeć, jak sobie to przypominam. Niedawno mama uświadomiła mi, że już wiele rzeczy nie pamiętam. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek paliła, a podobno odpalała jednego papierosa od drugiego. Nie pamiętam, żeby przeklinała, a podobno klęła jak szewc. Nie chcę nie pamiętać.
Rok później w wypadku zginał mój chrzestny - brat mojej mamy. To było dla nas wszystkich wielkim ciosem. Był niezwykle dobrym człowiekiem. Nigdy nikomu nie zawinił, nie skrzywdził. Zawsze był pomocny, ze wszystkim radził sobie sam. Wszystko, co osiągnął, zdobył własnymi rękami. O wszystkich dbał. Jechał wtedy samochodem do domu. Wracał z kolegami, razem skończyli zmianę. On prowadził. Gdyby tylko to nie on prowadził... Jeden głupi, pijany, brawurowy kierowca odebrał iskierkę życia mojej babci. Mój wujek zawsze był jej synkiem, ulubieńcem, a tu nagle on jej go odebrał. I wiecie co? Gdy pogotowie przyjechało na miejsce i wyciągnęli go z auta, zanim zmarł na miejscu zapytał jeszcze, czy wszyscy żyją. Nie dbał o siebie. Interesowało go, czy reszta uszła z życiem!
Było potem jeszcze parę śmierci i pogrzebów, jednak żaden nie wyrył mi się dokładnie w pamięci.
Aż do 2014. Wtedy zmarła najbliższa mi osoba. Zmarł mój dziadek - tata mojego taty. Odszedł nagle. Miał zator. Tata przeprowadzał resuscytację, jednak było już za późno. A ta je**na karetka jechała dwadzieścia pięć minut [szybciej tata by do szpitala dotarł z nim sam - mieszkamy dosłownie trzy minuty od szpitala, który ma karetki na miejscu]. Przyjechali za późno. Było już po nim. I to wykończyło mnie. Ryczałam dniami i nocami. Nawet rok temu, gdy tata zdecydował się wynająć w końcu dom dziadka, żeby nie stał pusty, płakałam i błagałam, żeby tego nie robił. Bo nie chciałam się z nim już na zawsze żegnać. Nie chciałam, że mieszkał tam ktoś inny, bo to był dom dziadka! Dom, w którym spędziłam najlepsze chwile. A teraz miał tam mieszkać ktoś zupełnie obcy. To tak jakby dziadka już nie było. Ale go nie było, uświadomił mi wtedy tata. To był zupełny cios.
Od tamtej pory ten strach cały czas ze mną jest. Nie mogę się go pozbyć i czasem to zaburza moją ocenę sytuacji. Gdy słyszę, że jest jakaś akcja w mieście z udziałem policji, modlę się, żeby mój tata nie brał w niej udziału [jest policjantem]. Kiedy mama jest na dyżurze w pracy i nie dzwoni cały dzień, dzwonię ja, by upewnić się, że wszystko w porządku. Gdy nie słyszę, żeby babcia się krzątała na dole, schodzę, żeby sprawdzić, czy nie potrzebuje pomocy. To takie uczucie, taka troska, której nie da się pozbyć. Z jednej strony dobra, z drugiej - bardzo ograniczająca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz