czwartek, 5 października 2017

Przyjaźń... czyli coś, czego nie jestem pewna

Hmm... od czego, by tu zacząć?

Przyjaźń to dla mnie dziwne zjawisko. Wybierasz sobie osobę i traktujesz ją jak członka rodziny. Zżywasz się z nią. Darzysz ją zaufaniem. Powierzasz jej tajemnice. A potem rozchodzicie się w dwie zupełnie różne strony i żadne z was nie zdaje sobie sprawy, że to się dzieje. Dopiero, gdy jest za późno, gdy dzieli was więcej niż łączy, zdajecie sobie sprawę, że coś poszło nie tak.
Oczywiście nie za każdym razem, bądźmy szczerzy. Ale tak właśnie skończyła się większość moich przyjaźni.

Napiszecie, że jeśli się skończyło, to nie była przyjaźń. Nie zgodzę się. Bo jak nazwiecie ten stan, kiedy wiecie, że możecie powiedzieć drugiej osobie wszystko, że czujecie jakby ta osoba była tak naprawdę wami? To były przyjaźnie. Przyjaźnie, które miały trwać wiecznie, a skończyły się po paru miesiącach, czy też latach. 

Może nie były to prawdziwe przyjaźnie. Bo w pewnym momencie traciłam to całe zaufanie. W pewnym momencie orientowałam się, że moje słowa powtarzają inne osoby. Że moje tajemnice mogą znać wszyscy.
I w jednym przypadku tak faktycznie było. Parę lat temu miałam przyjaciółkę. Na przerwach w szkole zawsze razem chichotałyśmy, gadałyśmy bez ustanku, o wszystkim, jeździłyśmy do siebie co chwila i zawsze miałyśmy jakieś tematy do rozmowy. I w końcu, kiedy zdecydowałam się jej w pełni zaufać i powiedziałam jej, że zakochałam się w chłopaku z naszej klasy, ona odpłaciła mi się tym samym i zdradziła mi swoją tajemnicę. Pewnego dnia myślała, że przekazałam dalej powierzony mi sekret (czego nie zrobiłam) i opowiedziała swojej znajomej o moim zauroczeniu. Następnego dnia, gdy wracałyśmy we trzy ze sklepu i mijał nas ów chłopak, znajoma wyśmiewała się z moich uczuć do niego. Nie wiem czy ktoś tego doświadczył. Czy poczuł ten ból, jaki ja wtedy poczułam. Nie chodziło nawet o tą konkretną tajemnicę. Chodziło o to, ze ta osoba mnie zdradziła. Że nie mogłam już jej więcej ufać. Że nie skonfrontowała najpierw ze mną swoich wątpliwości, co do mojej szczerości. To zabolało najbardziej.
Parę miesięcy później znajoma, która naśmiewała się z mojego uczucia, stała się moją przyjaciółką. Być może niemądre, ale tak się stało. Stała się bardzo bliska. A potem pojawił się ktoś lepszy ode mnie. Dziewczyna z zainteresowaniami bardziej zbliżonymi do jej zainteresowań. I "zostawiła mnie". Przestała się do mnie odzywać. Przestała zwracać na mnie uwagę. To również nie było miłe. To bolało jak cholera.
Potem pojawiła się nowa osoba, która kwalifikowała się na moją przyjaciółkę. Ale byłam ostrożna. Moje serduszko było pokruszone, więc nie chciałam go jeszcze dodatkowo ugniatać. Ale tutaj znowu klapa. Nawet nie skapnęłam się kiedy ta osoba stała się dla mnie tak ważna. I nawet nie skapnęłam się, że już dawno się ode mnie odsunęła. Ona również znalazła sobie lepszy "match". Sprawiła, że nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Dopiero niedawno o tym porozmawiałyśmy i szczerze określiłyśmy na czym stoimy. Jak na razie budujemy na nowo przyjaźń. Może głupota, może nie. Nie dowiem się, jeśli nie spróbuję, prawda? Myślę, że tym razem może się udać. Obie jesteśmy starsze i bardziej dojrzałe.

Przez te wszystkie przyjaciółkowe rozczarowania bardzo ciężko mi było otworzyć się na nową osobę w kolejnych latach. Dopiero teraz mogę otwarcie powiedzieć, że znowu komuś zaufałam. Jednak nadal głosik w mojej głowie mówi mi: "nie rób tego, ta osoba znowu cię skrzywdzi". I czasami jej słucham. Zastanawiam się nad słowami, które wypowiadam. Nie zawsze o wszystkim mówię. Nie zawsze panuję nad tym, żeby przestać się ograniczać i powiedzieć wszystko. Bo przecież wiem, znając tę osobę trzy lata, przyjaźniąc się z nią prawie półtora roku, że zasługuje na poznanie prawdy bez owijania w bawełnę. Ale i tak wie o mnie najwięcej. Nie wszystko, ale najwięcej. Żadna inna osoba na tym świecie nie wie tak wiele, jak ona. I chyba żadna inna osoba mnie tak nie rozumie. To tak jakbym znalazła swoją drugą połówkę, rozumiecie? Pewnie nie. Ja sama tego nie rozumiem. To co, czego chyba nie da się od tak zrozumieć.
Jak to powiedziała, ten blog to znak. To jest tak, jakby wszechświat z nami współpracował, żebyśmy nie straciły ze sobą kontaktu. 

Ale mimo wszystko i tak nie jestem niczego pewna. Nad przyjaźnią, tak jak nad każdą inną relacją, trzeba pracować, a co się stanie, jeśli nie będziemy się widziały przez dwa-trzy miesiące? Czy nadal będziemy potrafiły w ten sam sposób rozmawiać? Czy internet wystarczy do potrzymania zdrowej relacji? To są moje obawy. Obawy, których wiem, że się nie pozbędę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz