Odległość
Siedzę na piaszczystej plaży, przed
samym morzem. Jest noc. Panuje cisza. Nikogo wokół nie ma. A ja
siedzę i myślę. Myślę i wspominam.
Wspominam jego silne ramiona, którymi
zawsze mnie otaczał, gdy było mi zimno. Tak jak w tej chwili...
Wspominam jego ciepłe wargi, które
całowały mnie na powitanie i pożegnanie każdego dnia. Czego nie
zaznałam już od dłuższego czasu.
Wspominam jego sprawne mięśnie i
szybkie nogi, gdy biegł ze mną na rękach do szpitala, gdy spadłam
z konia i nie mogłam ruszyć ręką. Nadal mnie ona boli.
Wspominam jego wydatne policzki, które
gładziłam, gdy było mu smutno. Mam wrażenie, że nadal czuję
jego ciepłą skórę.
Wspominam w końcu jego czekoladowe
oczy, które wpatrywały się we mnie z uwielbieniem. Czułam się
wtedy jak jedyna dziewczyna na świecie, w dodatku kochana przed
najprzystojniejszego chłopaka, jaki istniał.
Teraz niczego takiego już nie ma.
Pozwalam uciec jednej samotnej łzie i
podciągam kolana pod brodę. Życie z nim było jak w bajce.
Było
piękne i... przeminęło.
Zniknęło jak śnieg, gdy przychodzi
wiosna. Zniknęło jak słońce, gdy nadchodzi noc. Zniknęło jak
deszcz, który odpędził wiatr. Zniknęło. I nie wróci.
Nie wróci, bo on jest daleko stąd.
Nie wróci, bo on już mnie nie pamięta. Nie wróci, bo ja sama nie
jestem pewna, czy pamiętam jego.
Pamiętam go?
Pamiętam?
Muszę pamiętać.
Pamiętać słodkie, krótkie,
skradzione na przerwach między lekcjami, pocałunki.
Muszę pamiętać jego donośny
śmiech, gdy powiedziałam mu coś niedorzecznego.
Muszę pamiętać te dni, gdy
wychodziliśmy razem na spacery i trzymaliśmy się za ręce,
rozmawiając o wszystkim. Mówiąc sobie o wszystkim.
Dlaczego muszę pamiętać to i wiele
więcej?
Bo bez tego nie byłabym już sobą.
Moje jestestwo przestałoby istnieć. Przestałabym się liczyć. Bez
niego jestem niczym.
To on nadawał sens mojemu życiu. To
on ocierał mi łzy. To on był moim światem.
A co może się stać z człowiekiem,
który nie ma już swojego świata?
Umiera.
Umarłam. Moja dusza roztrzaskała się
na malusieńkie kawałeczki, gdy on ode mnie odszedł.
A dlaczego odszedł?
Miał przed sobą karierę,
obiecującą, świetlaną przyszłość i życie, o jakim marzył.
Tylko ja stałam mu na drodze. Pozwoliłam mu odejść. Bolało jak
cholera, ale z uśmiechem i łzami w oczach powiedziałam mu: „Tak,
skarbie. Powinieneś tam jechać. To twoje marzenie”.
I wyjechał.
Pocałował mnie tylko na pożegnanie
i powiedział, że nigdy o mnie nie zapomni. Że będzie do mnie
dzwonił. Że będzie wysyłał wiadomości. Że będzie na bieżąco
informował mnie co się u niego dzieje. Że będzie przy mnie, mimo
że będzie setki tysięcy kilometrów ode mnie. Że będę
najważniejsza.
Byłam. Przez dwa miesiące. Potem
wszystko zaczęło się psuć. Mi brakowało czasu, jemu chęci.
Później jemu brakowało czasu, a mi chęci. Tak to się skończyło.
Miłość mojego życia poszła się
jebać.
Potrząsam głową, odpędzając od
siebie jego obraz, który nieustannie pojawia się pod moimi
powiekami. Ocieram łzy i patrzę na fale. Kiedyś to razem z nim
siadywałam na piasku i obserwowałam przypływy. On wtedy obejmował
mnie ramieniem i wodził kciukiem po moim ramieniu. Co jakiś czas
całował mnie w policzek i szeptał coś miłego. Wtedy było mi tak
dobrze. A teraz co?
Teraz siedzę sama, jest mi
niesamowicie zimno. Wiatr smaga moje gołe ramiona zimnymi biczami, a
jego tu nie ma.
Łzy ponownie wydostają się z moim
oczu.
Och, jaka ja głupia byłam! Mogłam
znaleźć czas! Mogłam nie strzelać fochów za to, że za rzadko
dzwoni i normalnie z nim rozmawiać! Mogłam postępować inaczej!
Mogłam...
Dużo mogłam. Mało zrobiłam.
Być może to moja wina.
Być może to ja to wszystko
zakończyłam.
Być może zasługuję na to, z czym
się teraz zmagam.
Pustka.
Nikogo wokół mnie. Zarówno w sensie
fizycznym, jak i metaforycznym.
Drżącą ręką wyciągam z kieszeni
żyletkę. Zabrałam ją z domu babci. Mam nadzieję, że się nie
zorientuje. Patrzę na rzecz, której zamierzam użyć do nacięcia
mojej skóry.
Wiem, że postępuję jak największy
tchórz. Jak idiotka, która nie radzi sobie z życiem. Ale przecież
sobie nie radzę. Czy to nie daje mi prawa do upuszczenia sobie krwi?
Moim zdaniem daje.
Przekładam zatem żyletkę z lewej do
prawej ręki i przykładam ją do lewego nadgarstka. Nie tnę wszerz,
jak to robią „cierpiętnice”. Tnę wzdłuż. Chcę poczuć ból.
Nie tylko mentalny.
Nie żałuję siły. Wiem, że
przedostaję się głęboko, bo czuję rozpierający, oszałamiający
ból, a krew tryska z mojej ręki.
Śmieję się i rzucam żyletkę na
piach przede mną.
Boli mnie jak cholera.
Kładę się na piachu, zaraz przy
narzędziu zbrodni i zamykam oczy.
Teraz dokładnie widzę jego
przystojną twarz, która, mimo wielu niedoskonałości w postaci
krostek, blizn po ospie i dużej szramy na czole po bliskim spotkaniu
z barierką, dla mnie jest idealna. Należy do mnie. Uśmiecha się
do mnie i całuje mnie w czoło.
Znów jest mi dobrze. Obejmuje mnie
ramieniem i szepcze, że mnie kocha. „Ja ciebie też kocham” chcę
mu odpowiedzieć, ale boję się, że zniknie i znowu mnie zostawi,
dlatego uśmiecham się szeroko, a potem całuję go z namiętnością,
jakiej dotąd w sobie nie odkryłam.
Tak jest pięknie.
- Co ty ze sobą zrobiłaś? -
słyszę jego jęknięcie. Otwieram nagle oczy i zdaję sobie
sprawę, że to nie tylko moja chora wyobraźnia. Czuję jego
perfumy i ciepło jego ciała. Patrzę na lewo i widzę go. Klęczy
koło mnie i patrzy żałosnym wzrokiem na moją krwawiącą rękę.
Nie czeka na odpowiedź, tylko bierze mnie na ręce i kieruje się
ku ulicy.
- Tęskniłam za tobą – szepczę
w jego szyję. To on. To naprawdę on. Jest przy mnie. Przymykam
oczy i czuję, że usadza mnie na jakimś miękkim czymś. I znika.
Moje serce przyspiesza i zaczynam go szukać. Otwieram oczy i
rozglądam się niespokojnie. Jestem w samochodzie.
- Spokojnie, jestem tutaj – czuję
jego dłoń na moim policzku. Uśmiecham się. - Uważaj na rękę.
Pojedziemy do szpitala to odkazić i zaszyć.
- Nie! - jęczę. - Jeśli to
zaszyją, odejdziesz. Znikniesz. Znowu.
- Nigdzie się tym razem bez ciebie
nie ruszam.
- Nie?
- Nie. Jedziesz ze mną – głaszcze
kciukiem mój policzek.
- Jestem z tobą?
- Zawsze. Kocham cię i już nigdy
cię nie opuszczę.