niedziela, 19 sierpnia 2018

Chcę coś w życiu osiągnąć. Czym jest dla mnie szczęście?

Chcę być dla siebie samej wartościowym człowiekiem.
Chcę wstawać rano z myślą, że robię coś dla siebie i dla świata.
Chcę wiedzieć, że mogę ludziom swoją osobą pomagać, czynić dobro.
Chcę...

Dużo rzeczy chcę. Ogólnie dużo można chcieć. Trzeba tylko zdawać sobie sprawę, że w pewnym momencie trzeba po to sięgnąć. Trzeba nad tym pracować. Trzeba samemu wyciągnąć rękę po pragnienia. Nic nie przyjdzie samo. Nic.

Jeśli mamy osiągnąć nasz cel, spełnić nasze marzenie, wejść na sam szczyt, musimy liczyć się z tym, że czeka nas niezły zapierdol. Owszem, czasami będzie tak ciężko, że będziemy mieli ochotę się poddać, powiedzieć: "Ja już nie mam siły, ja to wszystko pierdolę", ale wtedy powinna nam się zapalić w głowie czerwona lampka. O nie, nie! Już tyle dla siebie zrobiłam! Już tyle czasu i mojego wysiłku poświęciłam dla tego celu, że nie mogę się teraz poddać! Będę walczyć. Będę walczyć o własne szczęście.

Bo, w sumie, tylko to się liczy w naszym życiu, prawda? Szczęście. Tak własnie myślimy. A to błąd.
BŁĄD!
Nie skupiajmy się tylko na finiszu. Bo, gdy już go osiągniemy, nie będziemy mieli wokół nic innego. 

Przeglądając dzisiaj Twittera natknęłam się na tweeta jakiejś dziewczyny. Pisała, że gdyby mogła zadać jedno pytanie dotyczące jej przyszłości, zapytałaby, czy będzie szczęśliwa. I to mnie tknęło.
Ludzie podchodzą do szczęścia, jak do celu. Ale jaki jest w tym sens? To jak próba dogonienia czegoś nieosiągalnego. To jak bieg za rozpędzonym pociągiem, na który jest się spóźnionym. Zupełnie bez znaczenia.

Przeczytałam kiedyś "happiness is a journey not a destination". I stało się to moim mottem życiowym, zaraz po "wszystko musi wrócić do średniej", co wyjaśnię za chwilę. Wracając do tematu, czemu szczęście traktujemy jako cel? Przecież ono nie może być trwałe. "Nic nie może przecież wiecznie trwać" śpiewała kiedyś Anna Jantar. Jeśli byśmy je osiągnęli, do czego potem byśmy dążyli? Gdzie chcielibyśmy się znaleźć? Jak dalej poprowadzić nasze życie, jeśli wszystko byłoby jak na widelcu?

Oczywiście, możemy sobie powiedzieć chcę być szczęśliwa i starać się do tego doprowadzić. Tylko kiedy jest ten moment, w którym powiemy osiągnęłam to, co chciałam? Co zrobić potem? Wtedy przecież nie powiemy, że nie chcemy być już szczęśliwi, bo niby czemu?

Szczęściem są te drobnostki. Chwile, które zazwyczaj są dla nas ulotne. Czy choćby przez chwilę pomyśleliście, że sama droga do szczęścia może być swego rodzaju szczęściem? Drobne momenty, dzięki którym się uśmiechacie. Kawa z przyjaciółmi, wieczorne piwko nad Wisłą, taniec w deszczu. Wszystko to, dzięki czemu możecie powiedzieć, że w danym momencie, w danej sytuacji nie myśleliście o problemach, o kłopotach, o innych sprawach. To są chwile, które warto docenić i uznać za takie, które są prawdziwym szczęściem.
Takie momenty są ułamkiem sekundy, którego nie doceniamy, dopóki w naszym życiu nie dzieje się naprawdę źle. Dopiero wtedy, patrząc wstecz, widzimy, że w tamtym momencie, w jakiejś konkretnej sytuacji było dobrze. Byliśmy zadowoleni z życia, z relacji z przyjaciółmi i rodziną, z udanej kolacji, z miłego wyjazdu w góry. Ciężko jest to zauważyć od razu, gdy jesteśmy na bieżąco, gdy uważamy, że chcemy czegoś więcej, żeby było jeszcze lepiej.

Czasami warto się zatrzymać, zastanowić, pomyśleć chwilę nad tym, co się dzieje. No, jasne. Zawsze może być lepiej i chcemy żeby było lepiej, ale nie możemy ignorować chwil, gdy jest dobrze.
Szczęściem może być każdy dzień, każdy uśmiech, każda rozmowa. Po prostu trzeba nauczyć się to doceniać.

"Dobrze, że jest dobrze" - to cytat z filmu Bóg nie umarł, który towarzyszy mi od paru tygodni i codziennie go sobie powtarzam, żeby docenić, co teraz dzieje się w moim życiu. A własnie dzieje się dobrze. Są chwile, kiedy nie skaczę z radości, ale zdarzają się też takie, kiedy uśmiech nie schodzi mi z twarzy i nie chcę, by dany dzień się skończył, bo był naprawdę magiczny. Ale wszystko się kiedyś kończy. Mija kolejny dzień Podróży Szczęścia, trzeba to zaakceptować i tyle.

A rozwijając moją wcześniejszą myśl "wszystko musi wrócić do średniej", uważam, że nigdy nie będzie tak, że w życiu dzieją się tylko te dobre albo te złe rzeczy. Owszem, czasami jesteśmy w totalnym dole, nie mamy ochoty na nic, nawet na podniesienie się z łóżka, mamy wrażenie, że wszystko się sypie, droga ucieka nam spod stóp.

Ale wtedy warto pomyśleć o tym w inny sposób. Teraz jest mi cholernie źle, ale jutro już może być dobrze. Jak ja sobie nie poradzę z moimi problemami to kto to zrobi? Wezmę się za to, poradzę sobie, jestem silna, znajdę rozwiązanie, docenię to, że ktoś się do mnie uśmiechnie, że powie mi, że mam ładny sweterek i uwierzę mu. I będzie lepiej. Nie od razu, o nie. Ale małymi kroczkami da się z tego wyjść. Nie od razu Rzym zbudowano, prawda?

Działa to też w drugą stronę. Gdy jest naprawdę dobrze, gdy wydaje nam się, że jesteśmy na haju, bo jest tak super, wszystko nam się układa i idzie po naszej myśli. Nie bądźmy tego pewni. Nie bierzmy tego za coś stałego. Tak nie będzie. Aktualnie jest genialnie, trwa jeden z udanych dni naszej Podróży Szczęścia, ale na świecie istnieje za dużo zmiennych i nie jesteśmy w stanie ich wszystkich kontrolować, by sprawić, żeby tak już zostało.

Matko, to post pełen cytatów, ale mam wrażenie, że są mi potrzebne, do wyrażenia tego, co sądzę. Że łatwiej będzie wam pojąć, jak ja do tego podchodzę <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz