sobota, 25 sierpnia 2018

#oneshot


Odległość

Siedzę na piaszczystej plaży, przed samym morzem. Jest noc. Panuje cisza. Nikogo wokół nie ma. A ja siedzę i myślę. Myślę i wspominam.

Wspominam jego silne ramiona, którymi zawsze mnie otaczał, gdy było mi zimno. Tak jak w tej chwili...

Wspominam jego ciepłe wargi, które całowały mnie na powitanie i pożegnanie każdego dnia. Czego nie zaznałam już od dłuższego czasu.

Wspominam jego sprawne mięśnie i szybkie nogi, gdy biegł ze mną na rękach do szpitala, gdy spadłam z konia i nie mogłam ruszyć ręką. Nadal mnie ona boli.

Wspominam jego wydatne policzki, które gładziłam, gdy było mu smutno. Mam wrażenie, że nadal czuję jego ciepłą skórę.

Wspominam w końcu jego czekoladowe oczy, które wpatrywały się we mnie z uwielbieniem. Czułam się wtedy jak jedyna dziewczyna na świecie, w dodatku kochana przed najprzystojniejszego chłopaka, jaki istniał.

Teraz niczego takiego już nie ma.

Pozwalam uciec jednej samotnej łzie i podciągam kolana pod brodę. Życie z nim było jak w bajce. 
Było piękne i... przeminęło.

Zniknęło jak śnieg, gdy przychodzi wiosna. Zniknęło jak słońce, gdy nadchodzi noc. Zniknęło jak deszcz, który odpędził wiatr. Zniknęło. I nie wróci.

Nie wróci, bo on jest daleko stąd. Nie wróci, bo on już mnie nie pamięta. Nie wróci, bo ja sama nie jestem pewna, czy pamiętam jego.

Pamiętam go?
Pamiętam?
Muszę pamiętać.

Pamiętać słodkie, krótkie, skradzione na przerwach między lekcjami, pocałunki.
Muszę pamiętać jego donośny śmiech, gdy powiedziałam mu coś niedorzecznego.

Muszę pamiętać te dni, gdy wychodziliśmy razem na spacery i trzymaliśmy się za ręce, rozmawiając o wszystkim. Mówiąc sobie o wszystkim.

Dlaczego muszę pamiętać to i wiele więcej?
Bo bez tego nie byłabym już sobą. Moje jestestwo przestałoby istnieć. Przestałabym się liczyć. Bez niego jestem niczym.

To on nadawał sens mojemu życiu. To on ocierał mi łzy. To on był moim światem.
A co może się stać z człowiekiem, który nie ma już swojego świata?

Umiera.

Umarłam. Moja dusza roztrzaskała się na malusieńkie kawałeczki, gdy on ode mnie odszedł.

A dlaczego odszedł?

Miał przed sobą karierę, obiecującą, świetlaną przyszłość i życie, o jakim marzył. Tylko ja stałam mu na drodze. Pozwoliłam mu odejść. Bolało jak cholera, ale z uśmiechem i łzami w oczach powiedziałam mu: „Tak, skarbie. Powinieneś tam jechać. To twoje marzenie”.

I wyjechał.

Pocałował mnie tylko na pożegnanie i powiedział, że nigdy o mnie nie zapomni. Że będzie do mnie dzwonił. Że będzie wysyłał wiadomości. Że będzie na bieżąco informował mnie co się u niego dzieje. Że będzie przy mnie, mimo że będzie setki tysięcy kilometrów ode mnie. Że będę najważniejsza.

Byłam. Przez dwa miesiące. Potem wszystko zaczęło się psuć. Mi brakowało czasu, jemu chęci. Później jemu brakowało czasu, a mi chęci. Tak to się skończyło.
Miłość mojego życia poszła się jebać.

Potrząsam głową, odpędzając od siebie jego obraz, który nieustannie pojawia się pod moimi powiekami. Ocieram łzy i patrzę na fale. Kiedyś to razem z nim siadywałam na piasku i obserwowałam przypływy. On wtedy obejmował mnie ramieniem i wodził kciukiem po moim ramieniu. Co jakiś czas całował mnie w policzek i szeptał coś miłego. Wtedy było mi tak dobrze. A teraz co?

Teraz siedzę sama, jest mi niesamowicie zimno. Wiatr smaga moje gołe ramiona zimnymi biczami, a jego tu nie ma.

Łzy ponownie wydostają się z moim oczu.

Och, jaka ja głupia byłam! Mogłam znaleźć czas! Mogłam nie strzelać fochów za to, że za rzadko dzwoni i normalnie z nim rozmawiać! Mogłam postępować inaczej! Mogłam...

Dużo mogłam. Mało zrobiłam.
Być może to moja wina.
Być może to ja to wszystko zakończyłam.
Być może zasługuję na to, z czym się teraz zmagam.
Pustka.

Nikogo wokół mnie. Zarówno w sensie fizycznym, jak i metaforycznym.

Drżącą ręką wyciągam z kieszeni żyletkę. Zabrałam ją z domu babci. Mam nadzieję, że się nie zorientuje. Patrzę na rzecz, której zamierzam użyć do nacięcia mojej skóry.

Wiem, że postępuję jak największy tchórz. Jak idiotka, która nie radzi sobie z życiem. Ale przecież sobie nie radzę. Czy to nie daje mi prawa do upuszczenia sobie krwi?

Moim zdaniem daje.

Przekładam zatem żyletkę z lewej do prawej ręki i przykładam ją do lewego nadgarstka. Nie tnę wszerz, jak to robią „cierpiętnice”. Tnę wzdłuż. Chcę poczuć ból. 

Nie tylko mentalny.

Nie żałuję siły. Wiem, że przedostaję się głęboko, bo czuję rozpierający, oszałamiający ból, a krew tryska z mojej ręki.

Śmieję się i rzucam żyletkę na piach przede mną.

Boli mnie jak cholera.

Kładę się na piachu, zaraz przy narzędziu zbrodni i zamykam oczy.

Teraz dokładnie widzę jego przystojną twarz, która, mimo wielu niedoskonałości w postaci krostek, blizn po ospie i dużej szramy na czole po bliskim spotkaniu z barierką, dla mnie jest idealna. Należy do mnie. Uśmiecha się do mnie i całuje mnie w czoło.

Znów jest mi dobrze. Obejmuje mnie ramieniem i szepcze, że mnie kocha. „Ja ciebie też kocham” chcę mu odpowiedzieć, ale boję się, że zniknie i znowu mnie zostawi, dlatego uśmiecham się szeroko, a potem całuję go z namiętnością, jakiej dotąd w sobie nie odkryłam.
Tak jest pięknie.

- Co ty ze sobą zrobiłaś? - słyszę jego jęknięcie. Otwieram nagle oczy i zdaję sobie sprawę, że to nie tylko moja chora wyobraźnia. Czuję jego perfumy i ciepło jego ciała. Patrzę na lewo i widzę go. Klęczy koło mnie i patrzy żałosnym wzrokiem na moją krwawiącą rękę. Nie czeka na odpowiedź, tylko bierze mnie na ręce i kieruje się ku ulicy.
- Tęskniłam za tobą – szepczę w jego szyję. To on. To naprawdę on. Jest przy mnie. Przymykam oczy i czuję, że usadza mnie na jakimś miękkim czymś. I znika. Moje serce przyspiesza i zaczynam go szukać. Otwieram oczy i rozglądam się niespokojnie. Jestem w samochodzie.
- Spokojnie, jestem tutaj – czuję jego dłoń na moim policzku. Uśmiecham się. - Uważaj na rękę. Pojedziemy do szpitala to odkazić i zaszyć.
- Nie! - jęczę. - Jeśli to zaszyją, odejdziesz. Znikniesz. Znowu.
- Nigdzie się tym razem bez ciebie nie ruszam.
- Nie?
- Nie. Jedziesz ze mną – głaszcze kciukiem mój policzek.
- Jestem z tobą?
- Zawsze. Kocham cię i już nigdy cię nie opuszczę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz