Padają kolejne strzały.
Pał!
Pał!
Pał!
Wróg cały czas atakuje.
Padam na ziemię.
I chociaż boję się jak cholera...
I chociaż serce prawie wyskakuje mi z
piersi...
I chociaż ledwo trzymam się na
nogach...
I mimo że jestem tu sama...
I mimo że jesteśmy tysiące, a nawet
setki tysięcy kilometrów od siebie...
Mogę myśleć tylko o Nim i Jego
bezpieczeństwie.
Nie przejmuję się sobą.
Już dawno przywykłam do zimnej
wojny.
Już dawno moje ciało przestało
drżeć na dźwięk wystrzału.
Już dawno... zapomniałam jak to jest
być w Jego ramionach.
Gdy teraz o tym myślę, jest mi
zimno.
Mój oddział podnosi się i biegnie
przed siebie, chowając się za zniszczonymi samochodami i
pojedynczymi, niskimi murkami. Chcę biec za nimi, ale nie mogę.
Moje ciało skamieniało. Nie, strach przestał mnie już
obezwładniać. Nie mogę iść z nimi, bo myśl o Nim odebrała mi
władzę w kończynach.
Jego ciemne włosy i wiecznie
roześmiane oczy zasłaniają mi widok, zapewne ogłuszonych lub
zabitych, przyjaciół padających na ziemię. Powinnam im pomóc.
Powinnam ruszyć się z miejsca.
Podnieść się z ziemi i biec do
dowódcy, chowającego się za samochodem po mojej prawej.
Powinnam wziąć broń w rękę i
strzelać do wroga.
Ale nie mogę tego zrobić.
Cały czas leżę.
Przed moimi oczami pojawia się On.
Patrzy na mnie żałosnym wzrokiem, a po policzkach spływają mu
łzy. Coś do mnie mówi, ale ja go nie słyszę.
- Głośniej. Mów głośniej –
szepczę.
- Nie jedź. Nie jedź tam. Powiedz,
że nie możesz. Że jesteś w ciąży. Albo wymyśl coś innego!
Nie jedź tam!
- O czym ty mówisz? Przecież już
tu jestem – jestem zdezorientowana. Leżę przecież na ziemi
pośrodku pola bitwy. Skąd on się tu wziął?
- Nie możesz tam jechać! Jeśli
tam pojedziesz, stracę Cię na zawsze – w jego oczach pojawiają
się nowe łzy. - Zostawisz mnie. Po raz kolejny. Jeszcze pamiętam
twój ostatni powrót stamtąd!
- Nie mogłam zostawić oddziału!
To moi ludzie. Moi przyjaciele! Musiałam ich ratować!
Jego postać znika. Gdzie się
podział? I jeszcze ważniejsze pytanie - dlaczego tu był?
- Kogo musiałaś ratować? - pyta
ktoś po lewej. Podnoszę głowę i widzę nowego w oddziale.
Pierwszy tydzień i już wpakowaliśmy go – i samych siebie – w
wielkie bagno. Zapewne tylko część z nas przeżyje stracie z tą
linią oporu
- Was – szepczę. Chcę
kontynuować, ale brak mi powietrza w płucach. Dopowiadam więc
sobie w myślach. Musiałam ratować was. Gdyby nie ja i dowódca
już dawno cały oddział leżałby martwy w tamtym kanionie.
Wszystko przez nich. Przez wroga. Przez...
Z kim my właściwie walczyliśmy?
Nie pamiętam.
Po co zostaliśmy tu wysłani?
Tego też nie wiem.
Kim jest ten żółtodziób?
Nie mam pojęcia.
Kto jest moim dowódcą?
Gdzie właściwie jestem?
Dlaczego leżę na ziemi, a broń jest
daleko – o wiele za daleko – od moich rąk?
Kim ja jestem?
Pytania pojawiają się w każdej
sekundzie.
Coraz więcej i więcej.
- Wróg odparty! Mamy chwilę!
Zebrać rannych! - słyszę głos, ale mam wrażenie jakby znajdował
się za szybą. Rozglądam się, ale praktycznie nic nie widzę. Na
oczach mam mgłę.
I...
Jakby...
Słońce.
Ktoś nagle mi je zasłania i jest
ciemno.
- Ratujcie ją! Szybko! Szybko!
Szybko! Ona umiera! Umiera! Pospieszcie się! - znowu ten sam głos.
Za tą samą szybą. Kogo mamy ratować?! Gdzie jest owa „ona”?!
Chcę się podnieść, ale nie mogę. Chcę jej szukać. Muszę jej
pomóc!
Ktoś nagle mną szarpie i już wiem.
Już wiem dlaczego nie mogłam się
ruszyć.
Już wiem dlaczego wszyscy biegli, ale
nie ja.
Już wiem dlaczego Go widziałam.
Już wiem kogo mamy ratować.
Mamy ratować mnie.
Umieram.
Krew sączy się z mojego brzucha
stałym strumieniem.
Teraz już nic nie widzę.
Nie słyszę też żadnego głosu.
Nie mogę nawet wyobrazić sobie Jego.
Jego ciepłych ust i kojącego
śmiechu.
Jego oczu i nieśmiesznych żarcików.
Jego silnych ramion i krzyku, gdy nie
chciał mnie puścić na kolejną misję.
Nie mam już...
Nic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz