piątek, 24 sierpnia 2018

#oneshot

Wojna

Padają kolejne strzały.
Pał!
Pał!
Pał!
Wróg cały czas atakuje.
Padam na ziemię.
I chociaż boję się jak cholera...
I chociaż serce prawie wyskakuje mi z piersi...
I chociaż ledwo trzymam się na nogach...
I mimo że jestem tu sama...
I mimo że jesteśmy tysiące, a nawet setki tysięcy kilometrów od siebie...



Mogę myśleć tylko o Nim i Jego bezpieczeństwie.
Nie przejmuję się sobą.
Już dawno przywykłam do zimnej wojny.
Już dawno moje ciało przestało drżeć na dźwięk wystrzału.
Już dawno... zapomniałam jak to jest być w Jego ramionach.
Gdy teraz o tym myślę, jest mi zimno.
Mój oddział podnosi się i biegnie przed siebie, chowając się za zniszczonymi samochodami i pojedynczymi, niskimi murkami. Chcę biec za nimi, ale nie mogę. Moje ciało skamieniało. Nie, strach przestał mnie już obezwładniać. Nie mogę iść z nimi, bo myśl o Nim odebrała mi władzę w kończynach.
Jego ciemne włosy i wiecznie roześmiane oczy zasłaniają mi widok, zapewne ogłuszonych lub zabitych, przyjaciół padających na ziemię. Powinnam im pomóc.
Powinnam ruszyć się z miejsca.
Podnieść się z ziemi i biec do dowódcy, chowającego się za samochodem po mojej prawej.
Powinnam wziąć broń w rękę i strzelać do wroga.
Ale nie mogę tego zrobić.
Cały czas leżę.
Przed moimi oczami pojawia się On. Patrzy na mnie żałosnym wzrokiem, a po policzkach spływają mu łzy. Coś do mnie mówi, ale ja go nie słyszę.

- Głośniej. Mów głośniej – szepczę.
- Nie jedź. Nie jedź tam. Powiedz, że nie możesz. Że jesteś w ciąży. Albo wymyśl coś innego! Nie jedź tam!
- O czym ty mówisz? Przecież już tu jestem – jestem zdezorientowana. Leżę przecież na ziemi pośrodku pola bitwy. Skąd on się tu wziął?
- Nie możesz tam jechać! Jeśli tam pojedziesz, stracę Cię na zawsze – w jego oczach pojawiają się nowe łzy. - Zostawisz mnie. Po raz kolejny. Jeszcze pamiętam twój ostatni powrót stamtąd!
- Nie mogłam zostawić oddziału! To moi ludzie. Moi przyjaciele! Musiałam ich ratować!

Jego postać znika. Gdzie się podział? I jeszcze ważniejsze pytanie - dlaczego tu był?

- Kogo musiałaś ratować? - pyta ktoś po lewej. Podnoszę głowę i widzę nowego w oddziale. Pierwszy tydzień i już wpakowaliśmy go – i samych siebie – w wielkie bagno. Zapewne tylko część z nas przeżyje stracie z tą linią oporu
- Was – szepczę. Chcę kontynuować, ale brak mi powietrza w płucach. Dopowiadam więc sobie w myślach. Musiałam ratować was. Gdyby nie ja i dowódca już dawno cały oddział leżałby martwy w tamtym kanionie. Wszystko przez nich. Przez wroga. Przez...

 Z kim my właściwie walczyliśmy?
Nie pamiętam.
 Po co zostaliśmy tu wysłani?
Tego też nie wiem.
 Kim jest ten żółtodziób?
Nie mam pojęcia.
 Kto jest moim dowódcą?
 Gdzie właściwie jestem?
 Dlaczego leżę na ziemi, a broń jest daleko – o wiele za daleko – od moich rąk?
 Kim ja jestem?
Pytania pojawiają się w każdej sekundzie.
Coraz więcej i więcej.

- Wróg odparty! Mamy chwilę! Zebrać rannych! - słyszę głos, ale mam wrażenie jakby znajdował się za szybą. Rozglądam się, ale praktycznie nic nie widzę. Na oczach mam mgłę.

I...
Jakby...
Słońce.
Ktoś nagle mi je zasłania i jest ciemno.

- Ratujcie ją! Szybko! Szybko! Szybko! Ona umiera! Umiera! Pospieszcie się! - znowu ten sam głos. Za tą samą szybą. Kogo mamy ratować?! Gdzie jest owa „ona”?! Chcę się podnieść, ale nie mogę. Chcę jej szukać. Muszę jej pomóc!

Ktoś nagle mną szarpie i już wiem.
Już wiem dlaczego nie mogłam się ruszyć.
Już wiem dlaczego wszyscy biegli, ale nie ja.
Już wiem dlaczego Go widziałam.
Już wiem kogo mamy ratować.


Mamy ratować mnie.
Umieram.
Krew sączy się z mojego brzucha stałym strumieniem.
Teraz już nic nie widzę.
Nie słyszę też żadnego głosu.
Nie mogę nawet wyobrazić sobie Jego.
Jego ciepłych ust i kojącego śmiechu.
Jego oczu i nieśmiesznych żarcików.
Jego silnych ramion i krzyku, gdy nie chciał mnie puścić na kolejną misję.


Nie mam już...




Nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz